Straż miejska – kiedyś Ankh – Morpork potrzebowało straży miejskiej. Jednak kiedy władzę przejął patrycjusz Vetinari(Gdzieś w okolicach Równoumagicznienie/Mort/Czarodzicielstwo), a prawie wszyscy złodzieje utworzyli oficjalną gildię złodziei (pozostali zostali powieszeni na dachu gildii zamiast koguta) i niemal wszyscy skrytobójcy zajęli się uczciwą praca (tzn. robili to samo tyle że zostawiali pokwitowania) straż miejska znacznie się skurczyła i tylko niewielki odsetek z miliona mieszkańców Ankh – Morpork wiedział, że w ogóle istnieje ktoś taki jak „stróż prawa”(nawet żaden z trzech pozostałych policjantów nie domyślał się że chodzi właśnie o nich). Było tak aż do momentu, w którym do miasta przybył rudowłosy Marchewa Żelaznywładsson. Dzięki jego wrodzonemu talentowi Ankh i większość Morpork zmieniło się. Do straży w pewnym momencie zaciągnęło się około pięćdziesięciu osób. Niestety nie sposób wszystkich opisać(nawet sam T.P. nie był w stanie) a nawet wymienić. Zanim straż znacznie się nie powiększyła wszyscy strażnicy starali się omijać wszystkie miejsca, w których mogło się zdarzyć przestępstwo.

Komendant Sir Samuel Vimes –najstarszy rangą strażnik. Poznajemy go jeszcze za czasów kiedy był kapitanem. Miał wówczas problemy z alkoholem. Obecnie mąż lady Sybil(właścicielki schroniska dla smoków, a za razem właścicielki większościAnkh-Morpork). Pamięta czasy kiedy było inaczej(a było inaczej), Marchewa z powrotem budzi w nim policyjne instynkty i chęć do łapania przestępców. Na ogół chodzi ubrany w półpancerz, uzbrojony w pałkę i krótki miecz. Nosi starą miedziana odznakę, do której jest bardzo przywiązany(SMAM 177). Vimes w butach innych niż z kartonowymi podeszwami czuje się nieswojo(nie czuje tego Morporskiego bruku). Nie znosi nieumarłych(ani krasnoludów, ani trolli, ani ludzi). Gdyby nie łapał przestępców byłby menelem.
"Komendant Straży Miejskej Ankh-Morpork, sir Samuel , Vimes, marszcząc brwi, przyjrzał się swemu odbiciu w lustrze i rozpoczął golenie. Brzytwa była dla niego mieczem wolności. Golenie – aktem buntu. W ostatnich czasach ktoś przygotowywał mu kąpiel (codziennie! - trudno uwierzyć, że ludzka skóra to wytrzymuje). Ktoś szykował mu ubranie (i to jakie ubranie!). I ktoś gotował mu posiłki (i to jakie posiłki! - przybierał na wadze, zdawał sobie z tego sprawę). I nawet ktoś czyścił mu buty (takie buty! - nie jakieś byle co z tekturowymi podeszwami, ale solidne, dobrze dopasowane buty z prawdziwej błyszczącej skóry). Był ktoś, kto robił za niego prawie wszystko, ale pewne rzeczy mężczyzna powinien załatwiać sam, a jedną z nich było golenie. Wiedział, że lady Sybil tego nie aprobuje. Jej ojciec nigdy w życiu sam się nie ogolił. Miał do tego odpowiedniego człowieka. Vimes protestował, że zbyt wiele lat patrolował nocą ulice, by pozwalać komukolwiek operować ostrzem w pobliżu własnego gardła. Jednak prawdziwym powodem, powodem niewypowiedzianym, było to, że nienawidził samej idei świata podzielonego na golących i golonych. Albo tych, co noszą błyszczące buty, i tych, co zdrapują z nich błoto. Za każdym razem, kiedy widział, jak Willikins składa jego ubranie, musiał tłumić przemożny odruch, by kopnąć w błyszczący tyłek kamerdynera jako obrazy dla godności człowieka."

Kapitan Marchewa Żelaznywładsson – Początkowo twierdził, że jest krasnoludem ponieważ był przybranym dzieckiem króla krasnoludzkiego klanu. Jednak kiedy miał już sześć stup i sześć cali wzrostu(przybrani rodzice myśleli że wyrośnie z rośnięcia) dowiaduje się że został znaleziony wśród szczątków karawany. Prawdopodobnie prawowity król Ankh(blizna, kompletnie nie-magiczny miecz, zwykły szary zawód itd.). Jak już wspomniałem ma ponad dwa metry wzrostu(i drugie tyle w barach) zwęża się im bardziej patrzymy w dół(stąd ksywka). Do tego rude włosy obcięte na jeża. Dysponuje ciosem który powala nawet trolle. To jednak jest niczym przy jego talencie do przemawiania. Po pogadance z trollem ten mówi indeksem dolnym, a w dodatku końcówkami(jak dzieci przy Wiedźmikołaju: „....uję” , „...ak”). Gdyby nie łapał przestępców zostałby prawdopodobnie królem.
" - W górach - powiedział Marchewa - kiedy złapali złodzieja, wieszali go za...
Urwał, z roztargnieniem stukając w klamkę. Nobby znieruchomiał.
- Za co? - zapytał z pełną grozy fascynacją.
- Nie pamiętam. Mama mówiła, że to i tak dla nich za mała kara. Kradzież jest Zła.
Nobby przeżył wiele słynnych rzezi, nie będąc tam, gdzie miały miejsce. Puścił klamkę i poklepał ją przyjaźnie.
- Mam! - krzyknął Marchewa.
Nobby podskoczył..
- Co masz?
- Przypomniałem sobie z tym wieszaniem.
- Tak? - szepnął słabym głosem Nobby. -1 co?
- Wieszali ich za ratuszem - wyjaśnił Marchewa. - Czasem na parę dni. Więcej już nie kradli, to pewne.
***
- Dlaczego musiałeś zostać strażnikiem, chłopcze? - zaczął.
- Wszyscy mnie o to pytają - odparł Marchewa. - Wcale nie musiałem. Chciałem. To zrobi ze mnie Mężczyznę.
Nobby nigdy nikomu nie patrzył prosto w oczy. Teraz wpatrywał się zdumiony w prawe ucho Marchewy.
- Znaczy, nie uciekasz przed niczym i w ogóle? - upewnił się.
- Dlaczego miałbym przed czymś uciekać? Nobby zmieszał się na chwilę.
- Hm... Zawsze coś się znajdzie. Może... Może niesłusznie cię o coś oskarżyli? Może... - uśmiechnął się. - Na przykład ze sklepów tajemniczo zniknęły pewne drobiazgi, a ciebie o to obwiniali, bez żadnych dowodów, oczywiście. Albo w twoich rzeczach znaleźli pewne przedmioty, a ty nie miałeś pojęcia, skąd się tam wzięły. Takie historie... Nobby'emu możesz powiedzieć. A może... - Kapral szturchnął Marchewę w bok. - Może poszło o coś innego, co? Szersze la fem, co? Wpakowałeś dziewczynę w kłopoty?
-Ja... — zaczął Marchewa, ale przypomniał sobie, że owszem, należy mówić prawdę nawet takim dziwnym osobom jak Nobby, który wyraźnie nie wiedział, o co w niej chodzi. A prawda była taka, że przysporzył Blaszce kłopotów, chociaż dlaczego i w jaki sposób, pozostawało dla niego tajemnicą. Chyba za każdym razem, kiedy wychodził z groty Skałokruszów, słyszał, jak ojciec i matka na nią krzy¬czą. Wobec niego zawsze byli uprzejmi, ale chyba samo spotykanie się z nim sprowadzało na Blaszkę kłopoty.
- Tak - przyznał.
- Aha. To częsty przypadek - stwierdził z mądrą miną Nobby.
- Przez cały czas — uzupełnił Marchewa. — Właściwie to każdego wieczoru.
- A niech mnie - mruknął z podziwem kapral. Zerknął na Ochraniacz(na krocze przyp. Łowc@). - Dlatego kazali ci to nosić?
"



Kapral Nobby Nobbs – Wykluczony z rasy ludzkiej za faule. Jego rasa jako jedynej postaci na dysku nie jest rozpoznawana na pierwszy rzut oka. Jego twarz przedstawia wszystkie kolory i odcienie(od czarnego do niemal czystego skórzanego). Ludzie chcą mu płacić żeby się nie rozbierał. Nobby zdobył wielkie doświadczenie w wojsku(zawsze zakładał mundur wygrywającej strony więc wielcy dowódcy kazali go zawsze obserwować aby sprawdzić kto przeważa). Ma wielki talent do krzyczenia szeptem(do póki nie spotkał Marchewy) a nawet do dzwonienia szeptem. Chodzi standardowo uzbrojony w pałkę i mieczyk. Za uchem ma nigdy niekończący się niedopałek(choć często używany). Gdyby nie był strażnikiem byłby... nie on jest urodzonym kapralem.
"- Dlaczego chodzi z tą małpiatką?
- Hm - mruknął kapral Marchewa. - Wydaje mi się, że masz na myśli kaprala Nobbsa."
***
Patrycjusz i Vimes rozmawiają kto może zostać kapitanem:
"- A może kapral Nobbs? - spytał Patrycjusz.
- Nobby?
Równocześnie przywołali przed oczy wizerunek kaprala Nobbsa.
- Nie.
- Nie."



Sierżant Colon – Wysoki, z dużą tuszą(:p). Podobnie do Nobby’ego ma doświadczenie w wojsku. Żonaty, ojciec trójki dzieci. Świetny strzelec z łuku(jeśli miał ulubioną strzałę). Przyjaciel Nobby’ego.

"Sierżant Colon, myślał Vimes, potykając się w stęchłej ciemności. Oto człowiek, który lubi noc. Sierżant Colon trzydzieści lat szczęśliwego małżeństwa zawdzięczał temu, że pani Colon pracowała cały dzień, a on całą noc. Porozumiewali się liścikami. Zanim wyszedł na służbę, przygotowywał jej herbatę, a ona rankiem zostawiała mu w piekarniku gorące śniadanie. Mieli trójkę dorosłych dzieci, zrodzonych, jak domyślał się Vimes, dzięki wyjątkowo przekonującemu stylowi pisania. "


Sierżant Detrytus – troll po nieudanej karierze ochroniarza w świętym gaju wstąpił do straży. Zakochał się w pięknej trollce - Ruby(przynosił jej drzewa, rzucał w nią głazami i w ogóle) - ale ona wolała cywilizowane trolle więc postanowił spoważnieć. Nosi kolczugę(dopasowaną na słonia bojowego) i klatchańską balistę(jako kuszę). Gdyby nie był strażnikiem dopadła by go filozofia i stałby się kamieniem.
"Cuddy i Detrytus przechadzali się wzdłuż Drogi Fedry. Wznosiły się przy niej garbarnie, ceglarnie i tartaki; po¬wszechnie nie uznawano jej za jedną z piękniejszych ulic i pewnie dlatego -jak podejrzewał Cuddy - wysłano ich tu na patrol. „Żeby poznali miasto". Dzięki temu nie wchodzili nikomu w drogę"
***
"-... to przecież śmieszne, żebyś nawet nie umiał liczyć; Przecież wiem, że trolle umieją liczyć. Dlaczego ty nie potrafisz?
- Umiem liczyć!
- No to ile palców pokazuję? Detrytus wytrzeszczył oczy.
- Dwa?
- Dobrze. A teraz ile?
- Dwa... i jeszcze jeden...
- A dwa i jeszcze jeden to razem...
Detrytusa zaczęła ogarniać panika. Wchodzili w obszar rachunków...
- Dwa i jeszcze jeden to trzy - tłumaczył Cuddy.
- Dwa i jeszcze jeden to trzy.
- A teraz ile?
- Dwa i dwa.
- To cztery
- Czter-ry.
- A teraz? - Cuddy spróbował z ośmioma palcami.
- Dwacztery.
Cuddy zdziwił się nieco. Oczekiwał raczej „dużo", a być może „mnóstwo".
- Co to znaczy dwacztery?
- Dwa i dwa, i dwa, i dwa.
Cuddy przekrzywił głowę.
- Hmm - mruknął. - Zgadza się. Ale my dwacztery nazywamy osiem.
- Osiem.
- Wiesz... - Cuddy obrzucił trolla krytycznym spojrzeniem. -Może i nie jesteś taki głupi, na jakiego wyglądasz. To nie takie trudne. Zastanówmy się... To znaczy ja się zastanowię, a ty możesz dołączyć, kiedy poznasz odpowiednie słowa.
"



Funkcjonariusz Cuddy – kranolud. Trudno powiedzieć coś więcej o jego przeszłości. Mistrz rzucania toporkami. Zaprzyjaźnił się z Detrytusem. Jedna z moich ulubionych postaci. Gdyby nie był strażnikiem upijałby się i brał udział w bójkach.

Kapral Angua – przyjaciółka Marchewy. Wilkołak z Ubarwardu. Sprawdza się jako główny nos straży miejskiej. Wykrywanie przestępstw(zwłaszcza morderstw) stało się znacznie łatwiejsze kiedy ona jest na miejscu. Kiedyś próbowano ja wziąć jako zakłądnika obyło się bez ofiar śmiertelnych(mówię o przestępcach). Gdyby nie była strażnikiem byłaby nikim.
"Funkcjonariusz Angua opanowała salutowanie już przy pierwsze j próbie. Nie nosiła na razie kompletnego munduru - i nie będzie, dopóki ktoś nie zaniesie jej... no, co tu ukrywać, napierśnika o starego płatnerza Remitta, żeby wyklepał solidnie tutaj i tutaj, żaden hełm na świecie nie zdołałby przykryć tej masy popielato-bląd włosów. Co prawda Marchewie przyszło do głowy, że Angua H alr tego wszystkiego nie potrzebuje. Ludzie i tak będą ustawiać się w kolejce, żeby dać się zaaresztować."
***
"„Przechadzanie się" opanowała także. Był to specjalny krok, opracowany przez funkcjonariuszy na patrolach w całym multiwer-sum: lekkie uniesienie podbicia, ostrożne machnięcie nogą - krok marszowy, który można utrzymywać godzina po godzinie, ulica po ulicy. Młodszy funkcjonariusz Detrytus nie zacznie nauki „przecha¬dzania się" jeszcze przez dłuższy czas, a przynajmniej dopóki przy sa¬lutowaniu nie przestanie powalać sam siebie na ulicę."



Funkcjonariusz Wizytuj Niewiernych z Wyjaśniającymi Broszurami – Bardzo Religijny gargulec. Patroluje dachy. Wymaga zapłaty w gołębiach(ulubiona potrawa trolli dachowych) więc jest równocześnie tani i trudny w utrzymaniu. Nigdzie nie mogłem znaleźć jego obrazka więc musicie się zadowolić się obrazkiem gargulca. Gdyby nie łapał złodziei byłby... hmmm... gargulcem(?). ”Funkcjonariusz Wizytuj Niewiernych z Wyjaśniającymi Broszurami pochodził z Omni, w którym to kraju tradycyjne podejście do ewangelizacji polegało na wysyłaniu niewierzących na tortury i śmierć. W ostatnich czasach wszystko stało się bardziej cywilizowane, ale Omnianie wciąż żywili niespożytą, niestrudzoną potrzebę głoszenia Słowa. Zmienili jedynie naturę stosowanej broni. Funkcjonariusz Wizytuj całe dnie spędzał ze swym współwyznawcą, Powal Niedowiarka Chytrymi Argumentami, dzwoniąc do drzwi i sprawiając, że w całym mieście ludzie chowali się za meblami.”


Kapral Cudo Tyłeczek – Krasnoludka pochodząca(podobnie jak Angua) z Ubawardu. Początkowo podawała się za faceta. Jako pierwsza na dysku zaczęła nosić sukienki i używać kosmetyków. Zawsze nosi srebrna kolczugę co mało nie doprowadziło do śmierci Angui(nie wiem jak to odmienić) Kiedyś Cudo była alchemikiem ale doprowadziła do wybuchu:
„- No więc... - zaczął. -Jesteś alchemikiem. Ślady kwasu na dłoniach i brak brwi
. - Zgadza się, sir.
- To dość niezwykłe spotkać w tym fachu krasnoluda. Wasi ludzie na ogół tyrają w kuźni wuja albo robią coś w tym rodzaju.
Aha, wasi ludzie, zauważył krasnolud.
- Nie miałem talentu do metalu.
- Krasnolud bez talentu do metalu? To 'wyjątkowe zjawisko.
- Dość rzadkie, sir. Ale byłem całkiem niezły z alchemii.
- Należysz do gildii?
-Już nie, sir
- A jak odszedłeś?
- Przez dach, sir. Ale jestem prawie pewien, że wiem, co zrobiłem źle.
Vimes odchylił się w krześle.
- U alchemików stale eksplodują różne rzeczy. Nigdy nie słyszałem, żeby z tego powodu kogoś wyrzucili.
- To dlatego, że jeszcze nikt nie wysadził rady gildii, sir.
-Jak to? Całą?
- Większość. A przynajmniej wszystkie łatwo odłączane elementy
. Vimes zauważył, że odruchowo wysuwa szufladę biurka. Zamknął ją stanowczo i zajął się papierami na blacie.
- Jak się nazywasz, chłopcze?
Krasnolud przełknął ślinę. Najwyraźniej obawiał się tego pytania.
- Tyłeczek, sir.”
***

„- Cudo, sir - oznajmił Cudo Tyłeczek.
- Cudo, tak? Miło wiedzieć, że podtrzymuje się dawne tradycje nadawania imion. Cudo Tyłeczek. Dobrze.
Na twarzy Vimesa nie pojawił się nawet najlżejszy grymas rozbawienia. Tyłeczek przyglądał się uważnie.
- Tak jest, sir. Cudo Tyłeczek - powiedział. I nadal nie dostrzegł choćby dodatkowej zmarszczki. — Ojcu było Wesoły. Wesoły Tyłeczek — dodał tak, jak ktoś mógłby szturchać językiem chory ząb, żeby sprawdzić, kiedy pojawi się ból.
-Naprawdę?
- A... jego ojciec miał na imię Klep. Klep Tyłeczek”